Światła mijania

Za kilka lat będziemy dziwić się, że można kwestionować wpływ
zapalonych w dzień świateł mijania na wzrost bezpieczeństwa ruchu.

Na
szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek, a polityczni demagodzy (m.in.
głosy o 2 – 3 mld zł dodatkowych kosztów, jak zakładam, wymiany
przepalonych żarówek) zawsze znajdą sobie jakiś temat, który, w ich
mniemaniu, pomoże im w karierze.

Za kilka lat będziemy dziwić się, że można
kwestionować wpływ zapalonych w dzień świateł mijania na wzrost
bezpieczeństwa ruchu. Na szczęście zwyciężył zdrowy rozsądek, a
polityczni demagodzy (m.in. głosy o 2 – 3 mld zł dodatkowych kosztów,
jak zakładam, wymiany przepalonych żarówek) zawsze znajdą sobie jakiś
temat, który, w ich mniemaniu, pomoże im w karierze.

Chciałbym
tylko przypomnieć, że były takie czasy, kiedy nocą można było jeździć
na światłach pozycyjnych i to nie tylko w mieście! Dziś niemal każdy
uznałby osoby krytykujące nakaz używania świateł mijania nocą za
pozbawione zdolności do realnej oceny rzeczywistości. Podobnie było z
obowiązkiem zapinania pasów bezpieczeństwa, choć nadal trafiają się
„wiedzący lepiej”.

Jest rzeczą ciekawą zarówno z socjologicznego, jak
i z psychologicznego punktu widzenia, że człowiek jest skłonny
oszczędzać na swoim bezpieczeństwie (inaczej demagodzy polityczni nie
używaliby przytoczonego wyżej argumentu). Najprawdopodobniej wynika to
z irracjonalnego przekonania, że mnie nic się nie zdarzy. Można to
porównać do równie racjonalnej wiary w to, że to ja wygram w
toto-lotka. Podobnie jest z przekonaniem, że szczęście mi się należy.
Jak jednak pokazuje doświadczenie (czyli życie codzienne) każdemu może
się coś zdarzyć. Wolimy zatem ignorować doświadczenie i poddawać się
irracjonalnym przekonaniom. Klasycznym przykładem takiego podejścia
jest tzw. „myślenie życzeniowe” (ang.: wishful thinking), czyli
przekonanie, że zrealizuje się akurat ten scenariusz, na którym nam
zależy. Jednym z jego przejawów jest krytykowanie wyników analiz (np.
ekonomicznych lub jakościowych wyników firmy), jeżeli wypływające z
nich wnioski nie są zgodne z „życzeniowym” myśleniem menedżerów.


Można porównać nakaz jazdy z włączonymi światłami mijania przez całą
dobę i dyskusję wokół niego do procesu zmiany standardów bezpieczeństwa
w korporacji. Od początku każdy wie, że taka zmiana będzie kosztować.
Drugim aspektem tego problemu jest budżet – czyli planowany zysk, jaki
trzeba przynieść w danym roku. Zazwyczaj zmiana standardu
bezpieczeństwa nie jest powiązana ze zmniejszeniem oczekiwanego zysku.
To wyjaśnia, dlaczego przeciwnicy zmiany dostają do ręki dość silny
argument, o ile zmiana nie jest obowiązkowa. Jednak korporacja ma ten
komfort, że może nakazać działanie. Jeżeli tak się dzieje, to ci,
którzy są niezadowoleni, mogą jedynie zrezygnować z pracy. Niezależnie
od przebiegu całego procesu, po jakimś czasie, ten stary „nowy”
standard stanie się oczywistością.
Jednakże patrząc na koszty
ponoszone w ramach walki z terroryzmem, można odnieść wrażenie, że
bezpieczeństwo nie ma żadnej ceny. Nie wiem, czy ktoś próbował
obliczyć, ile kosztowały działania przeprowadzone od 11 września, ale
myślę, że przerażająco dużo. Przerażająco, jak na rezultaty, nie
polegające tylko na ujmowaniu członków Al-Kaidy.
Ile kosztował i
nadal kosztuje czas poświęcany na dodatkowe kontrole? Ile kosztują
płyny i żele konfiskowane codziennie na lotniskach, bo albo opakowania
są nominalnie (fakt, nie ważne, ile jest w środku, ale ile mogłoby się
zmieścić) za duże, albo nie mieszczą się do przezroczystej,
standardowej saszetki? Kto wymyślił, że ta saszetka ma mieć takie, a
nie inne wymiary? Czy płyny i żele „zasaszetkowane” stają się tym samym
bezpieczne?
Nie oczekuję odpowiedzi na te pytania, ani nie próbuję
zakwestionować sensu dbania o nasze bezpieczeństwo. Próbuję tylko
pokazać, że w tym konkretnym wymiarze nasze bezpieczeństwo stało się
bożkiem stającym ponad zdrowym rozsądkiem.
Właśnie, zdrowym
rozsądkiem, który jest tak potrzebny każdego dnia. Dzięki niemu, jadąc
latem w silnym słońcu, będę mógł szybciej dostrzec nadjeżdżający z
przeciwka pojazd, precyzyjniej ocenić odległość i prędkość. Zwłaszcza
na drogach, przy których jeszcze rosną szpalery drzew.

Piotr Msikorski
autor: piotrmsikorski@poczta.onet.pl 

Może Ci się również spodoba

Korzystaj�c z naszej strony wyrażasz zgod� na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Wi�cej informacji tutaj . Zaktualizowali�my nasz� polityk� przetwarzania danych osobowych - RODO. Tutaj znajdziesz tre�� naszej nowej polityki a tutaj wi�cej informacji o Rodo