Polityka energetyczna UE a sprawa polska
Jan Kowalzig jest jedną z kluczowych osób zajmujących się zmianami klimatu w międzynarodowej organizacji Oxfam, skupionej na redukcji ubóstwa, pomocy humanitarnej i kształtowaniu sprawiedliwej polityki rozwojowej.
Do 2007 roku pracował w brukselskim biurze Friends of the Earth, gdzie zajmował się europejską polityką energetyczną i klimatyczną. Portalowi ChronmyKlimat.pl opowiedział, jaką rolę odgrywa Polska przy podejmowaniu decyzji o przyjęciu przez Unię Europejską ambitniejszego celu redukcji emisji.
Toczy się właśnie dyskusja na temat zwiększenia celu redukcji emisji do 2020 roku z 20% do 30%. Jak ocenia Pan stanowisko Polski w tej kwestii?
Mamy świadomość, że Polska jest krajem, który będzie stwarzał trudności. Wiemy, jak zachowuje się w obliczu jakichkolwiek, choćby odrobinę postępowych zmian, zarówno jeśli chodzi o politykę energetyczną, jak i klimatyczną. Dlatego kiedy przedstawiciele międzynarodowych organizacji pozarządowych zbierają się, aby dyskutować na temat nowych strategii, zastanawiają się, jak przekonać Polskę do poparcia zwiększenia celu redukcyjnego do 30%, ponieważ zdecydowanie potrzebujemy nowych strategii. Negocjacje nie należą do najłatwiejszych.
Problem ten dotyczy tylko Polski czy większości nowych krajów członkowskich Wspólnoty?
Przede wszystkim Polski, chociaż można też zauważyć opór ze strony Czech i Węgier. Jednak myślę, że wszystkie pozostałe kraje w końcu się przyłączą. Pewne problemy stwarzają też Włosi, ale oni nie staną na drodze do reform jeśli wszyscy inni będą za. Jeśli chodzi o Węgry, to niedawno opublikowano wyniki badania, które wykazało, że przejście na 30% będzie bardzo korzystne dla węgierskiej gospodarki, bo zapoczątkuje nowe inwestycje i przyspieszy rozwój zielonej ekonomii.
Na czym zatem polega problem z Polską?
Chodzi prawdopodobnie o dwie rzeczy. Po pierwsze, Polska gospodarka opiera się na wysoce nieefektywnych elektrowniach węglowych i energii pochodzącej z węgla. Po drugie, to kwestia podejścia. Sygnały, jakie dostajemy od naszych kontaktów w Polsce sugerują, że praktycznie wszystko co przychodzi z Brukseli i chociaż trochę zalatuje energetyką albo klimatem, postrzegane jest jako zagrożenie dla polskiej gospodarki. To oczywiście tylko głosy, które dochodzą do nas z Polski i sami Polacy musieliby to potwierdzić, ale wygląda na to, że coś w tym jest…
Głównym argumentem ze strony Polski jest właśnie brak informacji o tym, jak przejście na cel 30% wpłynie na naszą gospodarkę. Wspomniał Pan o badaniu, które przekonało Węgrów – Polska chce zobaczyć dokument, który jasno przedstawi oczekiwane konsekwencje zmiany celu redukcyjnego.
Te argumenty są jak najbardziej słuszne, a wpływ na gospodarkę niezwykle istotny, jednak jedno to powiedzieć “zgadzamy się, trzeba przejść na cel 30%, bo wszyscy tego potrzebujemy, jednak ustalmy, jak w takim razie podzielimy się zobowiązaniami”, a co innego blokować wszystko, nie rozmawiać, odrzucać wszystko z założenia i w ten sposób hamować stanowisko Europy w negocjacjach na szczeblu międzynarodowym. Unia Europejska nie może się głośno wypowiadać, ponieważ Polska wciąż staje na drodze, a zarazem nie jest konstruktywna. Brak głosu z Polski, który przyznałby: „jesteśmy gotowi do przejścia na cel 30%, bo rozumiemy, że tego oczekuje się od Europy, jednak chcielibyśmy wiedzieć, jakie dokładnie będzie to miało dla nas znaczenie”. Zamiast tego zawsze pojawia się mnóstwo nieuzasadnionego strachu, że coś okaże się niekorzystne dla Polski i będzie wymagało wprowadzenia zmian w gospodarce. Jednak Polska gospodarka i tak jest w tym momencie wysoce nieefektywna – myślę, że mniej efektywna niż w wielu krajach rozwijających się, takich jak RPA…
Jak zatem poprawić tę efektywność?
Efektywność może dotyczyć różnych sektorów: przemysłowego, usługowego… Jeśli chodzi o efektywność energetyczną, można zacząć od budowy efektywnych energetycznie domów, urządzeń, systemów grzewczych – to ogromny rynek dla inwestycji oraz szansa dla gospodarki. W Polsce są też wielkie powierzchnie rolnicze, a to z kolei stanowi potencjał dla produkcji biomasy, na przykład do wytwarzania elektryczności.
A co z biopaliwami?
Z biopaliwami są przede wszystkim problemy. Polityka Unii Europejskiej w sprawie biopaliw powoduje głód, wylesianie i wszystkie najgorsze rzeczy, jakie można sobie wyobrazić w krajach ubogich, takich jak np. Indonezja, przyczynia się również do podnoszenia cel paliw. To całkowicie błędna polityka. Natomiast Unia twierdzi, że dzięki biopaliwom uda się osiągnąć cel 10% paliw ze źródeł odnawialnych do 2020 roku, jednak nie jest to cel ekologiczny, tylko ekonomiczny, chodzi bowiem o zmniejszenie zależności od importu ropy z regionów niestabilnych politycznie. Kolejny problem to plantacje rzepaku. Zarówno w Niemczech, jak i w Polsce mamy całe hektary rzepaku. Ktoś może powiedzieć, że biopaliwa są w porządku, bo nie wycinamy żadnych lasów równikowych, tylko mamy własne uprawy, jednak jeśli uprawiamy rzepak na biopaliwa, olej rzepakowy nie trafi już do przemysłu spożywczego, kosmetycznego czy farmaceutycznego. Pojawia się więc luka, którą wypełnia się importowanym olejem palmowym, który pochodzi z Indonezji, a tam już się wycina lasy równikowe. Powstaje zatem łańcuch wydarzeń, zgodnie z którym produkcja biopaliw z oleju rzepakowego w Polsce, która wygląda tak proekologicznie, prowadzi do wylesiania Indonezji i w konsekwencji do potęgowania zmian klimatycznych.
Zatem nie dla biopaliw, ale tak dla biomasy?
Tak, bo współczesna technologia nie umożliwia jeszcze produkcji biopaliw z odpadów z produkcji rolnej, natomiast można je wykorzystać do produkcji energii elektrycznej. Tereny uprawne w Polsce produkują odpady, które można spalać w elektrowniach i w ten sposób wytwarzać energię. Do biopaliw potrzeba osobnych plantacji roślin, takich jak rzepak. Stawiajcie więc na biomasę, nie na biopaliwa.
Czy uważa Pan, że komunikat Komisji Europejskiej, na temat wpływu przejścia na cel 30% na gospodarkę, który ma zostać ogłoszony na wiosnę, rozjaśni sytuację, czy stanie się ona jeszcze bardziej niepokojąca dla państw takich jak Polska?
Nie widziałem tego dokumentu, ponieważ jest on ściśle tajny, jednak z tego, co wiem jego ogólny ton jest taki, że Europa jako Wspólnota skorzysta na przejściu na cel 30% I zapewne wspomni też o tym, że w ubiegłym roku przeprowadzono modelowanie, z którego wynika, że jeśli policzy się zaoszczędzoną energię, poprawę stanu powietrza, mniej problemów zdrowotnych, to w efekcie skutki będą pozytywne dla całej Unii Europejskiej. Jest to jednak modelowanie dla całej Europy, a nie konkretnie dla Polski.
I co dalej po tym komunikacie?
Po ogłoszeniu w marcu wyników badania i szacunków dotyczących kosztów i korzyści gospodarczych, przez całą wiosnę będą się prawdopodobnie toczyły dyskusje w Radzie ds . Środowiska, a następnie w czerwcu w Radzie Europejskiej. Dynamika tej debaty w dużej mierze zależy od postawy krajów takich jak Polska i od tego, jak bardzo będą się one wzbraniały przed ograniczaniem emisji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, na jesieni, w okolicach października, będzie można podjąć decyzję polityczną o przejściu na cel 30%, ze względu na gospodarcze i ekologiczne korzyści płynące z tego posunięcia. I następnie będzie można pojechać do Durbanu na szczyt klimatyczny i powiedzieć „patrzcie, my chcemy osiągnąć 30% redukcji” i mieć nadzieję, że zmotywuje to do działania innych. Weźmy na przykład Japonię, jednego z największych trucicieli, który zadeklarował, że podniesie cel redukcyjny do 25%. Nie jest to co prawda 30%, ale trzeba pamiętać o tym, że japońska gospodarka jest dużo bardziej efektywna niż europejska, zatem trudniej będzie im ograniczyć emisje. Mimo to są gotowi przejść na 25%. Jednak jeśli Europa zostanie przy 20%,to Japonia powie, w takim razie my nie wychodzimy poza 15%, a Europa na to w porządku to my też 15%… i zacznie się współzawodnictwo, kto zejdzie niżej.
Czy tego właśnie powinniśmy obawiać się najbardziej?
Osobiście najbardziej martwię się o to, że dyskusja na temat celu 30% potoczy się w niewłaściwym kierunku. Rozumiem oczywiście niepokoje wyrażane przez stronę polską i uważam, że należy potraktować je poważnie, jednak mamy znaczący problem z czasem. Jeśli chcemy ustanowić nowy cel redukcyjny, decyzję polityczną trzeba podjąć do października, żeby na wiosnę 2012 Komisja Europejska mogła przedstawić propozycję rozporządzenia, które musi zostać zatwierdzone przez Parlament Europejski i wszystkie kraje członkowskie UE. Ważne jest, żeby rozporządzenie weszło w życie przed 1 stycznia 2013, bo wtedy rozpoczyna się trzeci etap Europejskiego Systemu Handlu Emisjami i wszystkie kraje wspólnoty mają obowiązek przyjąć dyrektywę w sprawie wspólnego wysiłku redukcyjnego. Dlatego ważne jest, aby decyzja zapadła na jesieni, a to zdecydowanie będzie wymagało od Polski pewnej dozy otwartości, zarówno na wiosnę, jak i przede wszystkim w czerwcu na szczycie europejskim. Wymagane będzie również oświadczenie, że zgadza się na 30% pod określonymi warunkami i że oczekuje, iż wspólnie wypracuje się te warunki, np. jaki kto ma udział w redukcji i co zrobić, żeby polska gospodarka się nie zawaliła. Na pewno powinno się opracować jakieś mechanizmy rekompensat, które pomogłyby przemysłowi przetrwać okres transformacji. To wszystko jednak kwestia implementacji, najpierw trzeba podjąć polityczną decyzję, że tego chcemy, tego potrzebujemy. I nie możemy tego przedłużać w nieskończoność.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad przeprowadziła Agata Golec
Źródło: www.ChronmyKlimat.pl