Wojna z przyrodą
Dla przetrwania populacji człowieka niezbędne jest czyste powietrze, zdrowa żywność i woda. Niestety, te składniki przyrody są bezlitośnie zanieczyszczane,
. Halo Tu Ziemia " BANKRUT EKOLOGICZNY "
albo wyczerpywane tak dalece, że w niektórych krajach stan środowiska już zagraża życiu człowieka.
Foto: Greenpeace
Szkody w środowisku są efektem działań nie tylko współczesnej cywilizacji, ale kumulacją procesów
niszczenia przyrody trwających przez wieki, a nawet tysiące lat.
Ostatnio wzrosła świadomość, że do degradacji środowiska przyczyniają
się także wojny. Obliczono, że w ciągu ostatnich 5 tys. lat zdarzyło
się ok. 14 tys. małych i dużych wojen, w których zginęło ponad 3,5 mld
ludzi. Przy czym zaledwie 300 lat z tego okresu udało się przeżyć w
warunkach względnego pokoju. Zniszczone w wojnach dobra zapewniłyby
ludzkości przeżycie kilku tysięcy lat w dobrobycie. Jednak wojna wojnie
nie równa. Nieporównywalne są zniszczenia spowodowane przez I wojnę
światową w stosunku do zniszczeń II wojny, a wszystko wskazuje na to,
że trzeciej wojny światowej nasza planeta już nie przetrzyma. W I
wojnie światowej wzięło udział 38 państw, a działania wojenne toczyły
się na terytorium o powierzchni 4 mln km2. Zginęło w niej blisko 10 mln
ludzi, do których trzeba jeszcze doliczyć kolejne 20 mln zgonów na
skutek odniesionych ran i chorób. Do działań bojowych w II wojnie
światowej wciągnięto 60 państw na terytorium ponad 22 mln km2, a życie
straciło blisko 60 mln ludzi. W ostatniej wojnie światowej – tylko w
krajach rozwiniętych – zniszczeniu uległo 54% przemysłu oraz blisko 40%
gospodarstw rolnych. Wojska okupacyjne często stosowały taktykę
„spalonej ziemi”. Zniszczeniu uległy lasy i ogromne połacie płododajnej
ziemi.
Po 1945 r. w lokalnych konfliktach i mniejszych wojnach – by tylko
wymienić interwencje w Wietnamie, Korei i na Bliskim Wschodzie – śmierć
poniosło ponad 20 mln żołnierzy i ludności cywilnej. Zastosowanie
nowoczesnej techniki wojennej zniosło wszelkie bariery moralne w
niszczeniu zasobów przyrodniczych. Areną działań wojennych stały się
wody i przestrzenie podwodne, atmosfera i obszary lądowe od bieguna
północnego, prawie po biegun południowy.
Wykorzystaniu konwencjonalnego arsenału towarzyszyły mniej lub bardziej
udane próby z nowymi broniami masowego rażenia – niszczące na ogromną
skalę naturalne zasoby środowiska.
Foto: Greenpeace
wpływu cywilizacji na otoczenie w celu zapobiegania temu oddziaływaniu
i odwróceniu jego skutków w procesie ochrony środowiska.
Ukryta groźba
Doświadczenia z bronią atomową przeprowadzone w latach 50. i 60. XX w.
spowodowały skażenia izotopami radioaktywnymi (o długim okresie
połowicznego rozpadu) znacznych obszarów naszego globu.
Zanieczyszczenie substancjami radioaktywnymi zagraża w pierwszej
kolejności światowemu oceanowi. Już na początku ery atomowej zatapiano
w morzach pojemniki zawierające stałe odpady radioaktywne: części
reaktorów atomowych, skażone urządzenia przemysłowe i ubrania ochronne,
odpady biologiczne i medyczne, zużyte wyposażenie laboratoryjne,
pokrycia itp. W rejonie Morza Barentsa i w zatokach Morza Karskiego
znajduje się 12 tys. zatopionych kontenerów z odpadami radioaktywnymi i
około 20 reaktorów atomowych z łodzi podwodnych. Aby przyspieszyć ich
zatopienie dochodziło nawet do rozstrzeliwania pojemników i kontenerów
z odpadami radioaktywnymi. Jest tylko kwestią czasu, by proces korozji
„zeżarł” metalowe korpusy kontenerów, atomowych łodzi podwodnych i
doprowadził do uwolnienia radioaktywności i skażenia światowych wód
ocenicznych. Pierwszy zrzut odpadów radioaktywnych do morza miał
miejsce w 1946 r. w Stanach Zjednoczonych, następnego dokonała Wlk.
Brytania w 1949 r., w 1955 r. – Japonia, a w roku 1967 – Holandia. I
tak, zgodnie z postanowieniami Konwencji Londyńskiej, zrzuty odpadów
radioaktywnych do morza (wprawdzie już tylko niskoaktywnych) trwały do
1983 r.
Według organizacji „Greenpeace” na morzach i ocenach pływa ponad 500
statków i łodzi podwodnych wyposażonych w reaktory atomowe. Brakuje
natomiast informacji o sposobach utylizacji 30 tys. m3 płynnych i ok. 7
tys. ton stałych odpadów radioaktywnych powstających w procesie
eksploatacji owych pływających maszyn. Wkrótce setki łodzi na skutek
wyeksploatowania trzeba będzie złomować, ale nikt nie ma dobrego
pomysłu jak to przeprowadzić. Czy będzie więc możliwa skuteczna
izolacja substancji radioaktywnych od żywego świata naszej planety? Ten
sam probem dotyczy wszystkich innych trucizn zagrażajacych środowisku.
Obnażona Ziemia
Ludzka pomysłowość nie zna granic. W ciągu ostatnich 50 lat w walkach z
partyzantami i z… przyrodą wielokrotnie wykorzystywano wynalazek pod
nazwą „rzymski pług”. Polega on na zastosowaniu ciężkich buldożerów
zaopatrzonych w potężne noże do szybkiego ścinania najgrubszych drzew.
Do naturalnego odrodzenia wyciętych tysięcy hektarów lasu na terenie
równinnym potrzeba co najmniej 100 lat. Erozja i zakwaszenie resztek
gleby uniemożliwia istnienie jakiejkolwiek roślinności, ginie więc
wiele gatunków zwierząt oraz bakterii saprofitycznych. W Wietnamie z
ponad 150 gatunków ptaków pozostało zaledwie 20, zniknęły ryby w
rzekach, wyginęły płazy i owady.
W Karabachu, co roku fabryki emitują do atmosfery ponad 160 tys. ton
substancji toksycznych, średnio około 9 ton na każdego mieszkańca. Dwie
największe na świecie i nabardziej przestarzałe huty niklu –
Manczegorsk i Nikiel – wypuszczają w powietrze ogromne ilości dwutlenku
siarki i pyłów zawierających związki metali ciężkich.
Wystarczy wspomnieć, że herbicydy i defolianty zniszczyły w Wietnamie
wszelką roślinność na obszarze ponad 350 tysięcy hektarów uprawnej
ziemi. Na każdego mieszkańca tego kraju zrzucono, rozpylono lub wylano
ok. 3 kg trucizn. Niektóre z nich, np. dioksyny – substancje
groźniejsze od cyjanków i zachowujące przez dziesiątki lat swoją
strukturę chemiczną – będą jeszcze długo niszczyć naturalną odporność
organizmów, generować choroby sercowo-naczyniowe, nowotwory, poronienia
i urodzenia zdeformowanych, bądź martwych dzieci. Dywanowe
bombardowania przynosiły nie tylko śmierć ludziom, ale przede wszystkim
przekształciły tysiące hektarów urodzajnej niegdyś ziemi w błotniste
sadzawki czyniąc ją bezpowrotnie nieprzydatną.
Foto: Greenpeace
Daleko znaczy blisko
Zatrzymajmy się nad apokalipsą zgotowaną przyrodzie w wyniku wojny w
Zatoce Perskiej (1990-91). Rozlewająca się ropa naftowa skaziła
przybrzeżny system ekologiczny o ogólnej powierzchni 10 tys. km2.
Cofające się wojska irackie wysadziły niemal wszystkie kuwejckie
urządzenia wydobywcze na polach naftowych, pozostawiając po sobie
potężne jeziora palącej się ropy. Ze zniszczonych wież wydobywczych
tryskały fontanny ognia sięgające 100 m wysokości, wyrzucające w
powietrze duszące gazy. Codziennie do atmosfery ziemskiej przedostawało
się: 100 tys. ton sadzy, ponad 70 tys. ton dwutlenku węgla, 50 tys. ton
dwutlenku siarki. W odległości 3 tys. km na wschód od Kuwejtu spadły w
Kaszmirze, w Iranie, Arabii Saudyjskiej i w samym Kuwejcie obfite
kwaśne deszcze. Całe to ogromne terytorium pokryło się sadzą.
Zemulgowana brązowa masa ropy naftowej zalała rafy koralowe, zniszczyła
ryby, morskie bezkręgowce i ptaki. Krajobraz po wojnie – to spalona
śnieżno-biała plaża zatoki El-Mussielmiach, zniszczone mangrowe zarośla
nadbrzeżnej strefy tropikalnej, stosy złomu, głębokie nasycenie piasków
ropą naftową. Po wojnie gwałtownie wzrosła śmiertelność dzieci,
potroiła się także liczba chorób dróg oddechowych wśród mieszkańców
obszarów przylegających do strefy działań wojennych.
W pustynnym obszarze Sahelu, szerokim pasie ciągnącym się na
południe od Sahary, wytrzebienie porastających tam wcześniej lasów
spowodowało klęskę suszy i wyginięcie prawie wszystkich stad
hodowlanych i dziko żyjących zwierząt. Setki tysięcy małych gospodarstw
zostało pogrzebanych w piasku stale rozszerzającej się pustyni.
Wsiąkająca w głąb ziemi ropa naftowa zagroziła czystości wód
podziemnych, co w przyszłości zaostrzy problem zaopatrzenia w wodę
pitną głównie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Do ziemi dostały się
także toksyczne produkty spalania, a dalej – do roślin i… do mleka
krów i owiec. Najbardziej niebezpieczne dla człowieka stały się
wszechobecne substancje rakotwórcze.
Skażenie terenów objętych działaniami wojennymi odbiło się negatywnie
na zdrowiu ponad 4 tys. żołnierzy biorących udział w „Pustynnej burzy”.
Użyta broń chemiczna, toksyczne aerozole oraz szkodliwe substancje
wyrzucone do atmosfery po zburzeniu zakładów chemicznych pod Bagdadem
wywołały zatrucia żołnierzy amerykańskich charakteryzujące się
chronicznym zmęczeniem, częściową utratą pamięci, zaburzeniami pracy
układu sercowo-naczyniowego, przewodu pokarmowego oraz licznymi
odczynami alergicznymi.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat rabunkowej gospodarki
człowieka wycięto na budulec połowę lasów porastających stoki
Himalajów, co spowodowało, że na tamtym obszarze doszło do zmycia
milionów ton wierzchniej życiodajnej warstwy gleby. Podobnie w
Bangladeszu.
Badania i doświadczenia z coraz bardziej nowoczesnym uzbrojeniem zawsze
wiążą się ze stratami poniesionymi przez przyrodę. Bazy wojskowe,
poligony, lotniska zajmują dziesiątki tys. km2 w każdym kraju. Nie
łudźmy się, że wpływ substancji chemicznych, radioaktywnych, czy
zanieczyszczeń bakteriologicznych ogranicza się wyłącznie do tych
obszarów. Trujące substancje niesione z wiatrem, opadami
atmosferycznymi, wodą, owadami i ptakami docierają do oddalonych od baz
wojskowych rejonów powodując nieraz znaczne straty ekologiczne, o
których nikt z nas nie wie. Koszty te ponosi społeczność całego świata.
Skutki działań wojennych w Zatoce Perskiej można byłoby porównać
teoretycznym modelem „zimy jądrowej”, która nastąpiłaby w globalnym
konflikcie po uderzeniach broni atomowej. Dobrze się stało, że do
apokalipsy atomowej dotąd nie doszło.
Jan Woźniak